Najtrudniejsze nie są kłótnie ani krzyki. Najtrudniejsze jest milczenie — to, które zostaje po wszystkim i mówi, że nic już nie ma do dodania
W relacjach cisza bywa najtrudniejsza. Jest w spojrzeniu, które trwa o sekundę za długo. W dłoniach, które nagle nie wiedzą, gdzie się podziać. W pustce po kłótni, gdzie krzyk byłby łatwiejszy, bo dawałby chociaż jakieś słowo, jakiś znak. Ale cisza po rozpadzie boli mocniej niż gniew — bo mówi o tym, że nie ma już nic do powiedzenia.
Jest też cisza, która nie dzieli, lecz łączy. Ta, która pojawia się między dwojgiem ludzi, gdy nie trzeba już tłumaczyć się z uczuć. Cisza, w której obecność staje się wystarczająca. W niej milczenie nie jest pustką, tylko pełnią — dowodem, że rozumiemy się nawet bez słów.
Ale najgłośniejsza cisza mieszka w nas. To ta, która kryje krzyk, którego nie potrafimy wypowiedzieć. To milczenie, którym zasłaniamy rany. Czasem próbujemy je zapisać, zamknąć w wierszu, w kilku zdaniach, żeby nie zadusiło nas całkiem. Bo choć cisza nie ma głosu, potrafi mówić najgłośniej.
Może właśnie dlatego tak boimy się jej w codzienności. Włączamy telewizory, słuchamy muzyki, zagłuszamy siebie nawzajem. Bo cisza odbija nasze wnętrze jak lustro i każe zobaczyć to, od czego uciekamy.
Cisza nie jest pustką. To głos, który mówi najwięcej wtedy, gdy nie ma już słów.
Cisza ma swój język. Potrafi dzielić i łączyć, ranić i leczyć. To głos, który słyszymy najgłośniej, gdy nie ma już słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz