Nie trzeba naprawiać smutku. Wystarczy obok niego być — cicho, wiernie, bez słów. Czasem to właśnie wtedy jesteśmy naprawdę blisko
Smutek ma to do siebie, że potrafi milczeć. Nie krzyczy, nie tłumaczy, tylko rozlewa się po nas cicho, aż trudno rozróżnić, gdzie kończy się on, a zaczynamy my. W relacjach staje się cieniem — czasem ledwie widocznym, a czasem tak ciężkim, że przygniata wspólne słowa.
Niektórzy chcą go naprawić. Mówią: „Nie smuć się, wszystko będzie dobrze.” Ale smutek nie znika od obietnic. Nie potrzebuje pocieszenia, tylko zrozumienia. Nie chce rad, tylko obecności — tej cichej, która potrafi być, nie pytając.
Czasem wydaje mi się, że najtrudniejsze w byciu razem jest to, że nie zawsze potrafimy widzieć siebie nawzajem. Każdy niesie coś, czego nie widać. I może właśnie dlatego tak często się mijamy — bo nie potrafimy spojrzeć w oczy cudzym cieniom, nie uciekając od własnych.
Ale są też ludzie, którzy zostają. Którzy potrafią siedzieć obok, nawet wtedy, gdy słowa już nie wystarczają. Którzy rozumieją, że bliskość to nie naprawa, lecz obecność.
Smutek nie zawsze oddziela ludzi. Czasem tylko sprawdza, kto potrafi iść obok — nawet w półmroku.
Smutek nie krzyczy, tylko milczy między słowami. Ale czasem w tej ciszy rodzi się prawdziwa bliskość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz